Kwestia możliwości zaplanowania płci
dziecka nieprzerwanie intryguje małżonków. Według jednej z
hipotez większe prawdopodobieństwo poczęcia się dziewczynki
miałoby występować, gdy zbliżenie ma miejsce w okresie
poprzedzającym owulację, natomiast chłopca, jeśli do zapłodnienia
dojdzie w wyniku współżycia bliskiego momentu jajeczkowania lub
tuż po nim.
Takie założenie
opiera się na stwierdzeniu, że plemniki z chromosomem X są
wolniejsze, lecz bardziej żywotne, w odróżnieniu od tych z Y —
szybszych, lecz mniej odpornych w „szkole przetrwania”. Jeśli
zatem małżeństwo prowadzi przez dłuższy czas obserwacje objawów
płodności (śluz, temperatura), to potrafi rozpoznać oznaki
zbliżającej się owulacji i odpowiednio zaplanować zbliżenia.
Teorię tę opracował w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku
amerykański lekarz Landrum B. Shettles, opisując ją w dostępnej
także w Polsce książce Zaplanuj płeć
swojego dziecka. W naszym kraju jego metodę propagował doktor
Franciszek Benendo, szczycąc się skutecznością na poziomie około
90 procent. Czy jednak współczesne badania naukowe dają podstawy
do takiego optymizmu?
Brak jednoznacznych rozstrzygnięć
Od wielu lat naukowcy spierają się o
to, czy można wskazać okoliczności sprzyjające częstszym
poczęciom dzieci określonej płci, choć uzyskiwane przez nich
wyniki są sprzeczne. Niektóre badania prowadzone wśród kobiet
praktykujących metody naturalnego rozpoznawania płodności
potwierdzały podkreślane przez Shettlesa znaczenie momentu
współżycia w stosunku do czasu owulacji dla poczęcia dziecka
określonej płci. Na przykład James zwracał w 1987 roku uwagę na
możliwość zależności pomiędzy występującym w drogach rodnych
kobiety specyficznym środowiskiem hormonalnym w poprzedzającej
owulację fazie cyklu, które miałoby sprzyjać zapłodnieniu
komórki jajowej plemnikiem z chromosomem X.
Hipotezę tę zdawała się potwierdzać
obserwowana przewaga poczęć dziewczynek w sytuacjach, gdy owulacja
była stymulowana poprzez zastosowanie Clomidu lub gonadotropin, i to
zarówno w przypadku poczęć naturalnych, jak i przy zastosowaniu
sztucznej inseminacji. Jednak przy zapłodnieniu in vitro, mimo iż
jajniki również są prowokowane farmakologicznie, to jednak
obserwuje się przewagę poczęć chłopców. Rozbieżność ta
mogłaby przypuszczalnie wynikać stąd, iż w drugim przypadku
plemniki nie są wystawione na oddziaływanie środowiska
hormonalnego kobiecych dróg rodnych (wnioski z badań Kambic i
Graya, 1989).
Z kolei prowadzone przez Weinberga oraz
Wilcoxa (1995) badania młodych kobiet, które rezygnowały z
antykoncepcji hormonalnej w celu poczęcia dziecka, sugerowały iż
krótka faza lutealna może łączyć się z przewagą poczęć
chłopców, zaś panie obserwujące dłuższą fazę lutealną
częściej rodziły dziewczynki; nie zaobserwowano natomiast związku
płci dziecka z relacją zbliżenia i momentu owulacji.
Ponieważ żadne z
dotychczasowych badań nie przesądziło sprawy, naukowcy za jedyne
skuteczne sposoby doboru płci dziecka uznają preimplantacyjną
selekcję zarodków uzyskanych w wyniku zapłodnienia in
vitro lub badania prenatalne prowadzące do aborcji dziecka
„niepożądanej” płci. Ostatnim krzykiem mody jest
selekcjonowanie nasienia metodą tzw. cytometrii przepływowej
połączone z zapłodnieniem in vitro (cytometria pozwala na
oddzielenie cięższych plemników z chromosomem X od lżejszych z
chromosomem Y). Amerykańska firma MicroSort specjalizująca się w
tego typu usługach szczyci się 91-procentową skutecznością, gdy
rodzice pragną dziewczynnki i 76-procentową w planowaniu chłopca.
Jednak ze względu na bariery etyczne oraz ekonomiczne aspekty tego
rodzaju metod wciąż prowadzone są badania nad nieinwazyjnymi
sposobami, które pozwoliłyby samym małżonkom uzyskać wpływ na
płeć planowanego potomka.
Ostateczna odpowiedź?
W artykule
zamieszczonym w 1998 roku w czasopiśmie „Human
Reproduction” (vol.13 nr 5 s.1397–1400), międzynarodowy zespół
naukowców podsumował badania, których celem była analiza wyników
prowadzonych w latach 1987-1994 obserwacji zmierzających do
określenia możliwości zaplanowania płci potomstwa poprzez
odpowiednie zaplanowanie współżycia w stosunku do przewidywanej
owulacji oraz uwzględnienie długości fazy lutealnej. Naukowcy
wzięli pod lupę dane zebrane w projektach badawczych kilku
ośrodków: w Bogocie, Santiago (Chile), Mediolanie oraz
Waszyngtonie.
We wszystkich badaniach brały udział
kobiety, które zaszły w ciążę, praktykując naturalne
rozpoznawanie płodności. Z reguły ciąże były rozpoznawane
bardzo wcześnie i obserwowane do rozwiązania. Wskaźnik poczęć
dzieci określonej płci w grupie 947 noworodków (była to jedna z
największych prób uwzględnionych w tego typu badaniach) był
obliczany z uwzględnieniem następujących czynników:
-
moment zbliżenia w stosunku do
przewidywanego czasu owulacji (szacowanego na podstawie obserwacji
szczytu objawu śluzu lub okołoowulacyjnego wzrostu temperatury),
-
długość fazy lutealnej,
-
planowany bądź nieplanowany
charakter poczęcia (informacje pozyskiwane były od uczestniczek,
zanim dowiedziały się o ciąży).
Wskazania zbliżeń, które z
największym prawdopodobieństwem mogły doprowadzić do poczęcia,
dokonywano na podstawie zapisów z kart obserwacji, przy czym
przeglądający je nie wiedzieli, czy w danym cyklu do poczęcia
rzeczywiście doszło. W ten sposób można było określić
szacunkowo czas pozostawania plemników w drogach rodnych kobiety
przed zapłodnieniem. Współczynnik proporcji płci został
zdefiniowany jako liczba urodzeń chłopców na 100 urodzeń
dziewczynek.
Wśród 947 uwzględnionych w badaniu
noworodków znalazło się 477 chłopców i 440 dziewczynek. Wskaźnik
proporcji płci wyniósł 108,8 dla ciąż nieplanowanych (474
przypadki) oraz 94,6 dla ciąż planowanych (467). Nie zaobserwowano
znaczącej statystycznie zależności pomiędzy płcią dziecka a
momentem zbliżenia w stosunku do czasu owulacji. Wprawdzie przy
ciążach niezaplanowanych proporcjonalnie nieco więcej dziewcząt
przychodziło na świat, jeśli zbliżenie miało miejsce na dwa i
więcej dni przed jajeczkowaniem, aniżeli wówczas, gdy współżycie
przypadło na fazę okołoowulacyjną lub poowulacyjną, jednak
zasada ta nie powtórzyła się w grupie ciąż zaplanowanych.
Również próby skojarzenia długości fazy lutelanej z poczęciami
dzieci określonej płci nie wskazały na wyraźną prawidłowość.
U matek noworodków płci męskiej średnia długość tej fazy
wyniosła 17,5 dnia, zaś u matek noworodków płci żeńskiej 17,47
dnia.
Wprawdzie prowadzący badania zwracają
uwagę, iż stwierdzenie przez nich braku korelacji czasu zbliżenia
z płcią potomka może wynikać z niezbyt precyzyjnego ich zdaniem
sposobu określania momentu owulacji na podstawie obserwacji śluzu
szyjkowego oraz temperatury, lecz równocześnie zauważają, że
taką samą metodą posługiwali się inni badacze, którzy
stwierdzili wcześniej taką zależność. Skądinąd istnieją
badania, z których wynika, iż szczyt objawu śluzu można uznać za
wysoce miarodajny wskaźnik owulacji. Możliwe również, że na
niektórych kartach ilustrujących niezamierzone poczęcia zapis
współżycia był niepełny, co mogło wynikać z psychologicznego
mechanizmu niechętnego przyznawania się do przekraczania reguł
metody.
Manowce technologii
Współczesna nauka poszukuje jednak
coraz bardziej wyrafinowanych sposobów uczynienia zadość
oczekiwaniom rodziców, co prowokuje do postawienia poważnych pytań
o moralne aspekty takich działań. Dość powiedzieć, że firma
MicroSort zaczynała testy z cytometrem od prób na zwierzętach
hodowlanych, by stopniowo wyspecjalizować się w „produkcji”
dzieci pożądanej przez rodziców płci. Wspomniane na początku:
cytometria przepływowa, diagnostyka preimplantacyjna, zapłodnienie
in vitro, selektywna aborcja nie dają się pogodzić z szacunkiem
dla tajemnicy i wartości życia. Mimo iż przyjęte w różnych
krajach prawne regulacje bioetyczne zabraniają selekcji płci, to
trudno łudzić się, że odpowiedzią na popyt nie będzie
rozwijający się rynek takich „usług”, tym bardziej, że jest
to działalność niezwykle dochodowa. Już w 1997 roku brytyjski
lekarz Paul Rainsbury założył jedną z pierwszych placówek
oferujących wybór płci dziecka (za jedyne 10 tysięcy funtów), a
że w Wielkiej Brytanii takie praktyki były nielegalne, umiejscowił
swoją firmą w Rijadzie i w Neapolu. Dziś właściciele podobnych
klinik usilnie zapewniają, że zależy im przede wszystkim na
„zrównoważeniu płci w rodzinach”. Jeden z nich, Jeffrey
Steinberg, stwierdził jednak w wypowiedzi dla „New York Timesa”,
że wybór płci dziecka jest osobistą sprawą rodziców oraz że
kierowane przez niego ośrodki odpowiadają jedynie na oczekiwania
ludzi, co przecież nikomu nie szkodzi. Faktu, że w ten sposób
dziecko traktowane jest jak towar, dr Steinberg nie przyjmuje do
wiadomości.
Trudno uwierzyć, że właśnie o to
chodziło Stwórcy, gdy nakazywał pierwszym ludziom być płodnymi i
czynić sobie ziemię poddaną.
Maciej Tabor
|