Dopóki patrzymy na kwestię
szczęścia wyłącznie z indywidualnego i skoncentrowanego na sobie
punktu widzenia, trudno nam będzie pojąć, jak bardzo pozytywny
charakter ma nauczanie Kościoła. Szczęście chrześcijanina leży
w tym, że uczestniczy on w Bożym planie. Świadomość tego
wielkiego przywileju powinna leżeć u podstaw naszego pojmowania
szczęścia — mówi ksiądz Cormac Burke*
— Jakie są „reguły szczęścia”
w chrześcijańskim małżeństwie?
— Przede wszystkim musimy sobie
uświadomić, że samo małżeństwo nie może nam dać doskonałego
szczęścia, zresztą podobnie jak nic innego tu, na ziemi. Poza tym
celem małżeństwa nie jest zapewnienie małżonkom takiego
szczęścia, lecz stworzenie środowiska, w którym mogą
dojrzewać do niego. Przez całe nasze życie Bóg próbuje
uczyć nas takiej miłości, jaką będziemy mogli cieszyć się w
Niebie. Związek małżeński jest jedną z najbardziej intensywnych
szkół miłości, przez którą Stwórca pragnie
przeprowadzić większość swych uczniów.
Szczęście wymaga wysiłku. Jeśli
jedno z małżonków, przeżywając trudności, powie sobie:
„Postaram sie o rozwód i poślubię inną kobietę / innego
mężczyznę, bo wtedy będę szczęśliwszy / szczęśliwsza”,
znaczy to naprawdę tyle: „Będę szczęśliwy, jeśli nie będę
wymagał od siebie zbyt wiele, gdy nie będę musiał podejmować
wysiłku w miłości.” Ten, kto tak myśli, nigdy nie zazna
szczęścia, gdyż bierze się ono przede wszystkim z dawania — jak
czytamy w Dziejach Apostolskich: „Więcej szczęścia jest w
dawaniu aniżeli w braniu”, zatem ani w małżeństwie, ani poza
nim nie osiągnie szczęścia nikt, kto jest nastawiony bardziej na
branie niż na dawanie.
W małżeństwie trzeba uczyć się
miłości. Jeśli ludzie unikają tej nauki, wówczas, podobnie
jak szatan albo dusza w piekle, tkwią w egoizmie. Małżeństwo
wciąż pozostaje Boską instytucją stopniowo ich z niego
uwalniającą.
Należy przyjąć to zadanie, to
znaczy, że nie ma odwrotu z tej drogi, nie można wycofać się ze
szkoły miłości. Jeśli ktoś poddaje się, gdy tylko coś nie
wychodzi, nigdy nie osiągnie celu ani nie stanie się osobą
prawdziwie zdolną do miłości.
— W jaki sposób małżonkowie
mogą osiągnąć, pogłębić, udoskonalić i uczynić trwałym ich
osobiste szczęście?
— Nade wszystko przez zaparcie się
siebie, wyjście poza siebie. Nie wejdziemy na drogę szczęścia,
dopóki nie zrozumiemy, że główną przeszkodą jest
nasze własne ja — przesadna troska o siebie samego, obawy,
kalkulowanie. Paradoksalnie to właśnie są główne
przeszkody w osiągnięciu osobistego szczęścia.
Chrześcijanie powinni bardzo dobrze
rozumieć istotę tego paradoksu, gdyż dotyka on sedna Chrystusowej
nauki mówiącej, że ten, kto kalkuluje i samolubnie zabiega o
swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie dla Jezusa — ten
je odnajdzie. Jezusowe słowa: „straci życie z mojego powodu”
wskazują na wszystko, co jest dobre, wielkoduszne, czyste i warte
zachodu.
Bardzo powszechnym „nowoczesnym
złudzeniem” jest przekonanie, że szczęście bierze się z
właściwej kalkulacji; sądzimy, że osiągniemy je, jeżeli
będziemy sprytni i akuratni. A to nie tak. Zarówno osobiste,
jak i małżeńskie szczęście zależy bardziej od naszej
szczodrości i poświęcenia.
— Co sprawia, że dzieci wnoszą do
życia małżonków tyle radości?
— Nasze czasy stworzyły alternatywę:
albo spełnienie w małżeństwie, albo dzieci. Wielu traktuje
małżeństwo trochę jak spółkę w interesach — szczęście
we dwoje — w której dzieci traktowane są jedynie jako
potencjalna pomoc lub zawada w dążeniu do osobistego spełnienia. W
ten sposób odrzuca się fundament Bożego planu dla
małżeństwa.
Każdy, kto decyduje się na
małżeństwo, powinien rozważyć, że każde dziecko jest zupełnie
niepowtarzalnym, wyjątkowym, budującym miłość i jedność
małżonków darem, ponieważ dzieci wyzwalają w każdym z
nich zdolność do miłości przerastającej ich wzajemne uczucie.
Tylko osoba zdolna do podejmowanie takich wyzwań będzie mogła
wzrastać w miłości.
Od z górą czterdziestu lat w
naszej cywilizacji łączy się samorealizację oraz komfort
materialny z koniecznością ograniczenia wielkości rodziny. Dzieci
— jedno, góra dwa — traktuje się jak „ekstradodatek”
do małżeństwa, nie zaś jako naturalne spełnienie pragnień
małżonków. Praca, pozycja społeczna, życie towarzyskie,
gadżety, wypoczynek, wygoda i komfort wydają się dawać więcej
szczęścia niż dzieci. Jednak, obserwując rosnącą liczbę
rozbitych rodzin, można dojść do wniosku, że mniejsza liczba
dzieci wcale nie gwarantuje ani większej trwałości małżeństwa,
ani spełnienia, ani szczęścia.
Również małżeństwa
katolickie zostały skażone tą mentalnością „planowania
rodziny”, do tego stopnia, że nawet w nauczaniu przedślubnym
„zaplanowana rodzina” bywa przedstawiana jako wzór i
norma. Prawdopodobnie wiele katolickich młodych par pobierających
się dzisiaj traktuje naturalne planowanie rodziny jako niezbędny
element życia małżeńskiego (choć nie mają uzasadnionej potrzeby
sięgania po nie) i wiele z nich w swym życiu małżeńskim
doświadcza konsekwencji takiego myślenia.
— Co przeszkadza szczęściu
małżeńskiemu?
— Sakrament małżeństwa przynosi
specjalne łaski pozwalające małżonkom wytrwać w trosce o siebie
nawzajem i o dzieci, którymi Bóg ich obdarował.
Zaniedbanie, zlekceważenie sakramentu może rzeczywiście
przekreślić to szczęście, bowiem sakrament niesie ze sobą łaskę
— specyficzną pomoc od Boga, która pomaga małżonkom trwać
w zobowiązaniu do miłości małżeńskiej.
Małżeństwo nie jest sakramentem, do
którego przystępuje się wielokrotnie, tak jak do Komunii. To
sakrament, który przyjmuje się raz, lecz aby mu być wiernym,
trzeba nieustannie przywoływać związaną z nim łaskę, tak samo
jak kapłan musi wiąż powracać do sakramentu swych święceń.
— Jaki związek z małżeńskim
szczęściem ma sformułowana przez Jana Pawła II „teologia
ciała”?
— Papież Jan Paweł II ukazał ciało
jako instrument „komunii osób”, nauczając, że jest ona
autentyczna tylko wtedy, gdy uwzględniamy pełne ludzkie znaczenie
ciała i relacji fizycznych — znaczenie, którego brakuje w
antykoncepcji. Rozmyślne anulowanie „orientacji na życie” w
akcie małżeńskim oznacza zniszczenie wpisanego w ten akt
oznaczania jedności.
Antykoncepcja zaprzecza „językowi
ciała”. Zamienia akt małżeński w samookłamywanie się albo we
wzajemne kłamstwo małżonków, ponieważ nie ofiarowują się
oni naprawdę sobie ani też nie akceptują w pełni siebie nawzajem.
— A czy w małżeństwie jest miejsce
na wolność?
— Wielu ludzi uważa, że związanie
się nieodwołalnym wyborem prowadzi do utraty osobistej wolności.
To nieprawda, bo wejście w związek małżeński oznacza
zobowiązanie się do nieustannego, pełnego miłości doświadczenia
wolności. Cóż to za miłość, która zostawia sobie
na wszelki wypadek „otwartą furtkę”? Osoba ceniąca miłość,
nie boi się utraty wolności, tylko utraty miłości. Swoboda,
której powinniśmy się obawiać, to wolność do bycia
niewiernym, dlatego pokorni w miłości, czujemy potrzebę modlitwy:
Panie, uczyń mnie wiernym”.
Właśnie dlatego smutek jest udziałem
tych, którzy nie wytrwali w wierności: czują oni, że
zawiedli nie tylko drugą osobę, ale także siebie samych.
Nie ma łatwej drogi do szczęścia.
Jeśli ktoś decyduje się na rozwód z powodu trudności
związanych z małżeństwem, kapituluje wobec trudów, jakich
wymaga szczęście i tym samym oddala się od niego.
— W jaki sposób podążanie za
nauką Kościoła o małżeństwie, o dzieciach i o antykoncepcji
prowadzi pary małżeńskie ku prawdziwemu szczęściu?
— Jeśli nawet małżeństwo obojętne
na naukę Kościoła wydaje się teraz szczęśliwe, to
prawdopodobnie jest to szczęście bardzo powierzchowne, ze sporą
dozą nieprzezwyciężonego egoizmu. Małe są szanse, by takie
małżeństwo mogło być szczęśliwe także w przyszłości.
Z drugiej strony mamy dziś wiele
małżeństw starających się bezwarunkowo oddać w Boże ręce,
akceptujących zarówno nierozerwalność małżeństwa, jak i
fakt, że Bóg jest najlepszym „naturalnym planistą
rodziny”. Stwórca jest wszechwiedzący, nikt nie może
równać się z Nim doświadczeniem, nikt lepiej od Niego nie
potrafi odpowiedzieć na pytanie: „Ile dzieci ma być
uwieńczeniem naszego rodzinnego projektu?”
Dopóki patrzymy na kwestię
szczęścia wyłącznie z indywidualnego i skoncentrowanego na sobie
punktu widzenia, trudno nam będzie pojąć, jak bardzo pozytywny
charakter ma nauczanie Kościoła. Szczęście chrześcijanina leży
w tym, że uczestniczy on w Bożym planie. Świadomość tego
wielkiego przywileju powinna leżeć u podstaw naszego pojmowania
szczęścia.
Małżonkowie powinni być dzisiaj
bardziej świadomi wagi wspaniałego świadectwa, do jakiego są
wezwani wobec świata odrzucającego Boga. Papież Jan Paweł II
napisał w adhortacji „Familiaris consortio”, że „dawanie
świadectwa bezcennej wartości nierozerwalności i wierności
małżeńskiej jest jednym z najcenniejszych i najpilniejszych zadań
małżonków chrześcijańskich naszych czasów.”
Nierozerwalność i rodzicielstwo to
dwie wielkie wartości, które ukazuje się dziś jako
uciążliwy ciężar, podczas gdy są one kluczami do spełnienia i
szczęścia. Zjednoczone i szczęśliwe małżeństwo jest
świadectwem wartości bezwarunkowej miłości i możliwości jej
osiągnięcia, tak samo jak zjednoczona i szczęśliwa rodzina
potwierdza, jak wielkim błogosławieństwem są dzieci.
* Ksiądz Cormac Burke od 1955 roku
należy do Opus Dei; jest antropologiem i doktorem prawa kanonicznego
oraz cywilnego. Przez 13 lat, do roku 1999, był sędzią Roty
Rzymskiej. Obecnie wykłada na Strathmore University w Nairobi.
Zobacz stronę internetową ks. Burke
(Źródło: katolicki serwis
internetowy www.zenit.org, 2004, tłumaczenie Maciej Tabor)
|